niedziela, 13 marca 2016

Żegnamy się z zimą



Już niedługo zacznie się kalendarzowa wiosna. Powoli zaczynamy myśleć o planowanych wycieczkach, czekamy na cieplejszą pogodę. 

Tymczasem zapraszamy do lektury wypracowań uczniów z naszej szkoły – wspominając ferie żegnamy się z zimą.

1.
    Ostatnie ferie spędziłam w dwóch miejscach. Na początku pojechałam za granicę na wyspę afrykańską, Mauritius. Następnie wybrałam się w góry.
     Na wyspie było pięknie. Wszędzie rosły palmy i piękne kwiaty, woda w oceanie była czysta i turkusowa. Na plaży wszędzie leżały duże muszle i kawałki białych raf koralowych. Codziennie rano bawiłam się z siostrą na plaży lub nad basenem. Zwiedziłam tam wiele ciekawych miejsc, takich jak: małe safari, przepiękny wodospad, ziemię siedmiu kolorów oraz dużo innych miejsc. Jednego dnia postanowiłam pierwszy raz w życiu spróbować popływać w oceanie na dużej desce, takiej jak surfingowa, tyle że odpycha się na niej wiosłem. Było to bardzo fajne i chciałabym to kiedyś powtórzyć. Podróż do domu była naprawdę męcząca i długa, ponieważ trwała około dwanaście godzin. Następnego dnia po powrocie, od razu z tatą i bratem pojechaliśmy w góry do Białki Tatrzańskiej. Każdego dnia po śniadaniu chodziliśmy na stok. Co roku chcę spróbować zacząć jeździć na desce snowbordowej, ale niestety nie mam odwagi i dalej jeżdżę na nartach. Po obiedzie najczęściej jeździliśmy do Zakopanego na Krupówki, aby zakupić prezenty dla rodziny i pospacerować. Kiedy wracaliśmy do hotelu chodziliśmy na basen, a właściwie na termy. Któregoś dnia kiedy poszłam na stok, miałam okazję obejrzeć zawody narciarskie, które akurat tam się odbywały. Sama chciałam wziąć w nich udział, ale okazało się , że nie są to zawody dla wszystkich chętnych dzieci, tylko dla takich, które od lat trenują jazdę.
     Moje ferie były bardzo udane i nigdy o nich nie zapomnę. Pomimo tego, że na Mauritiusie tyle zobaczyłam i przeżyłam, bardziej podobało mi się w polskich górach, dlatego że uwielbiam zimę i jazdę na nartach
                                                                                                              autor: Nikola Karaśkiewicz VI b







2.
   Ósmego lutego 2016 roku po śniadaniu wybrałam się na basen. Pojechałam tam z wujkiem, ciocią     i siostrą cioteczną, Hanią. Obiekt znajdował się w Rawie Mazowieckiej na ulicy Katowickiej 20.
   Podróż trwała około 40 minut. Pogoda była odpowiednia do pory roku, choć nie było mrozu i śniegu. W drodze na basen opiekowałam się Hanią. Włączałam jej bajkę, dawałam picie i całowałam, kiedy się tylko dało. Gdy nie podobało jej się co robię, zaczynała wykrzykiwać moje imię. Robiła to jednak inaczej niż ktokolwiek inny. Zamiast Ola mówiła "Oła". Po pewnym czasie dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do środka budynku i zostawiliśmy w szatni swoje obuwie oraz odzież wierzchnią. Dostaliśmy od recepcjonistki specjalne klucze i poszliśmy się przebrać w kostiumy kąpielowe. Zabraliśmy także różne akcesoria. Po chwili znaleźliśmy się na sali basenowej. Hania ma rok i osiem miesięcy, dlatego poszliśmy do bardzo płytkiego basenu (brodziku). Na początku bawiłam się z nią różnymi zabawkami. Przelewałam wodę z jednego kubka do drugiego, robiłam śmieszne miny, wydawałam odgłosy różnych zwierząt i je udawałam. Niedługo potem poszłam z wujkiem Kubą do głębszej wody i robiliśmy sobie wyścigi. Najpierw zwycięzcą byłam ja, a w drugiej rundzie on. Usłyszałam, że moja siostra nas woła, więc przybiegliśmy do niej i znów się bawiliśmy. Później wybrałam się do jacuzzi z ciocią Karoliną. Woda była tam gorąca i tym samym bardzo przyjemna. Bąbelki wykonywały kojący masaż wielu części ciała. Po tej cudownej kąpieli poszłam na zjeżdżalnię wodną. Gdy weszłam na nią pierwszy raz nie spodziewałam się takiego efektu. Zjeżdżalnia była stroma i kiedy zjechało się już na dół, wpadało się pod wodę z ogromnym pluskiem. Spodobało mi się to, więc wchodziłam jeszcze raz i jeszcze raz. Nasz czas na basenie dobiegł końca. Po wyjściu z przebieralni udałam się z rodziną na frytki i wyciskany sok. Kiedy skończyliśmy jeść, skierowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Jak dojechaliśmy do domu byłam z jednej strony zadowolona, a z drugiej strony trochę smutna. To był wspaniały dzień i szkoda, że tak szybko się zakończył. Mam nadzieję, że  w przyszłości powtórzę tą przygodę.

3.
       Moje tegoroczne ferie zimowe na pewno nie należały do atrakcyjnych.
      Tydzień przed rozpoczęciem ferii moja mama miała operację ręki. Ręka została włożona w gips. W związku z tym przez całe ferie musiałem pomagać w pracach domowych polegających na: sprzątaniu, zmywaniu naczyń, robieniu zakupów itp...
      Ponieważ "nieszczęścia chodzą parami", tuż przed feriami mój tata uległ wypadkowi w pracy. Ma złamaną miednicę i przez dziesięć tygodni musi leżeć. Przez okres ferii leżał w jednym z warszawskich szpitali. W związku z tym dzieliłem czas między szpital, w którym mamie zmieniali opatrunki, a opiekę nad ojcem w innej części stolicy. Zajmowało to dużo czasu - na wszystko trzeba było poczekać a pacjentów nie brakowało.
     Podczas dwóch tygodni ferii niewiele odpocząłem. Udało mi się tylko raz być w kinie. Mam jednak satysfakcję, że ile mogłem, pomogłem rodzicom i spełniłem swój synowski obowiązek.

wtorek, 1 marca 2016

Niestety ferie już za nami, ale pogoda za oknem sprzyja wspominaniu...

Dzisiaj publikujemy wspomnienie z wypoczynku zimowego napisane przez uczennicę naszej szkoły.



Jeden dzień z ferii.



Całkiem niedawno, a konkretnie 13.02.2016, wraz z rodziną przebywałam w Wierchomli, gdzie znajduje się stok narciarski.


Tego dnia, wcześnie rano, wszyscy mnie obudzili śpiewając ,,Sto lat''. Zdziwiłam się bardzo, ponieważ moje urodziny są 14 lutego, a nie 13.
- Jutro nie każdy będzie mógł ci złożyć życzenia-wytłumaczyła mama.
Następnie zaczęli obdarowywać mnie wspaniałymi prezentami. Na śniadanie dostałam kawałek lodowego tortu, na którym było 13 świeczek i który sama pokroiłam. Po uczcie ciepło się ubrałam, ponieważ miałam już jeździć na stoku. Założyłam buty do snowboardu, gdyż mniej ocierały od butów narciarskich.


Razem z Kasią i Markiem wjechałam wyciągiem. Zaczęliśmy zjeżdżać. Za pierwszym razem towarzyszyli mi przez cały czas, ale za drugim pojechali szybciej, bym w spokoju uczyła się balansowania na desce. W spokoju zjeżdżałam w dół. Robiłam zakręty, minęłam chatkę z ogniskiem, oraz ,,balonowe miasteczko radia Zet i Atomica'', gdzie odbywały się konkursy... Byłam prawie na samym dole, gdy nagle minęli mnie bardzo szybcy snowboardziści. Chciałam jak oni robić tak szybkie zakręty. Szło mi dobrze... ale nagle straciłam równowagę... i upadłam do tyłu...

Przeleżałam 5 minut nie wiedząc czy mogę wstać, czy wszystko mi działa, czy nie mam nic złamanego... Po tym czasie usiadłam. Bardzo bolała mnie prawa ręka, ale nie puchła, tylko była czerwona w miejscu, w które uderzyłam się upadając. Najgorsze było to, że nie mogłam nią poruszyć w żadną stronę. Okładałam ją śniegiem, który wcale nie wydawał się być zimny. Po kwadransie czekania, zobaczyłam Kasię, a za nią Marka. Wołałam ich, ale widocznie nie usłyszeli. Gdy mnie minęli, wstałam i powoli, ostrożnie zjeżdżałam w dół. Na szczęście udało się bez przeszkód. Następnie zaczęłam szukać Kasi i Marka. Na moje nieszczęście nie było ich, znów się wciągnęli. Usiadłam i łkając czekałam następne pół godziny. Gdy znów ich zobaczyłam, poprosiłam moją siostrę, by zadzwoniła do taty, bo boli mnie ręka i nie dam rady dalej jechać. Zrobiła tak, lecz uprzednio zapytała się mnie, czy aby na pewno nie dam rady zjechać ze stoku na nartach. Stanowczo odparłam NIE.

Gdy tata przyjechał, wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy najpierw do domu, a stamtąd wujek i mama zawieźli mnie do szpitala w Nowym Sączu. Najpierw trafiliśmy do jakiegoś nieczynnego, ale potem dojechaliśmy do tego prawidłowego, gdzie po zapisaniu czekaliśmy około dwóch godzin. W poczekalni nie tylko ja coś złamałam. Chociaż tylko ja na snowboardzie (reszta na nartach). Następne wydarzenia rozegrały się błyskawicznie. Pan doktor zawołał mnie i zapytał, gdzie konkretnie boli. Odpowiedziałam, że w okolicach nadgarstka. Poszliśmy na rentgen. Potem znów trochę poczekaliśmy i znów doktor mnie zawołał. Pokazał zdjęcie złamania i polecił pielęgniarce, aby zagipsować ,,na zegarek". Udaliśmy się do gipsowni. Tam lekarz pięknie zagipsował moją rękę półgipsem, zużywając 3 rolki bandaży. Następnie dostaliśmy skierowanie na kontrolę po tygodniu i udaliśmy się do domu.

Tam musieliśmy oddać część bagaży Mariuszowi, Kasi i Markowi, którzy mieli już jechać do Grodziska. Dzięki temu mieliśmy miejsce, by zabrać 7 osób i pozostałe bagaże. Następnie pożegnaliśmy się i życzyliśmy bezpiecznej podróży. Wieczorem wszyscy bardzo zmęczeni poszliśmy spać.

Zdarzenia tamtego dnia były zarówno fantastyczne jak i straszne. Gdybym miała wybór, którą część dnia chciałabym przeżyć ponownie, zdecydowanie wybrałabym ranek, chociaż gdyby zastanowić się głębiej, późny ranek nie był aż taki zły.